PAULINA – MAMA Z ISLANDII

Żona, mama i emigrantka to właśnie ja. Od kilku lat mieszkam na Islandii, która pokazała mi świat i życie z zupełnie innej perspektywy. Zmieniły się moje priorytety, odkryłam nowe pasje i zainteresowania.

Dziś wiem, że gdybym kilka lat wstecz spotkała aktualną wersję mnie uznałabym siebie za wariatkę.

Emigracja? No way! Nigdy nie wyjadę. Zostanę w kraju i w pocie czoła będę walczyć o lepszą Polskę.

– Życie na wsi? No przecież o tym marzy chyba tylko moja własna matka. Jak żyć z dala od cywilizacji? Bez kina, bez dyskotek bez centrów handlowych?

– Brak telewizora? To tak się w ogóle da? Ale po co?

– Zdrowe odżywianie? To zdrowe odżywianie to jakaś fanaberia. Przecież jeśli coś jest niezdrowe to nie będą tego sprzedawać w sklepie!

– Segregacja śmieci? Kto ma na to czas? Na pewno nie ja …

– Poród domowy? Coooo? To jakieś szaleństwo, kto o zdrowych zmysłach chce rodzić w domu. A od czego jest szpital?

– Długie karmienie piersią? Nie no bez jaj, to już jakaś forma patologii chyba… Po co karmić starsze dziecko?

Rezygnacja z pracy dla dziecka? Na boga, a po co są żłobki?

Taka byłam, ale na szczęście ludzie się zmieniają. Jestem zakochana w islandzkim slowlifie i wiejskim życiu. W końcu mam czas doceniać drobne rzeczy. Szum rzeki, zmienność pogody, magię zorzy polarnej, czy cudowny dźwięk lodowca. Telewizora do szczęścia nie potrzebuję. Nie chcę zaśmiecać mojej głowy reklamami, które próbują mi wmówić jak bardzo jestem chora i ilu leków potrzebuję. Nie chcę słuchać przepychanek polityków, nie chcę aby media mną manipulowały. Nie chcę też, aby moje dziecko zamiast jeść ze mną obiad, było ślepo wpatrzone w telewizor i bombardowane bodźcami, na które nie jest gotowe. Wystarczą mi moje ulubione seriale, które mogę oglądać na komputerze. Segregacja przyszła naturalnie, bo na wyspie wszyscy to robią. Dbanie o środowisko jest dla Islandczyków bardzo ważne. A jak wszyscy wiedzą “ Z kim się zadajesz …”

Pierwszym etapem mojej przemiany były właśnie przeprowadzka na Islandię. Jak już  wspominałam, byłam wrogiem emigracji. Zatem jak do tego doszło, że mieszkam ponad 3000 km od kraju?

Dość spontanicznie i przypadkowo. Po studiach dostałam posadę na stanowisku menadżerskim w jednym z najbardziej prestiżowych lokali weselnych w Szczecinie. Stres i tempo pracy zaprowadziły mnie do szpitala. Po ponad roku funkcjonowania na najwyższych obrotach, bez prywatnego życia, bez czasu dla siebie postanowiłam zmienić pracę. Trafiłam z deszczu pod rynnę. Znów gastronomia, znów menadżer i powtórka z rozrywki. Poznałam jednak kucharza, który kiedyś pracował na Islandii. Wykończona moim aktualnym trybem życia rzuciłam ot tak, luźno – jeśli będzie jakaś praca na Islandii to daj znać”. Nasze drogi się rozeszły. Po kilku miesiącach niespodziewanie dostałam telefon, że praca jest i czeka na mnie od zaraz. Tylko, że zaraz czekał mnie też ślub. I to nie siostry czy koleżanki. Mój własny ślub! Wesele na 120 osób. Wszystko było już zaplanowane. Postanowiliśmy jednak spróbować. Udało nam się przesunąć termin wylotu na tydzień po ślubie. Spakowaliśmy nasze życie w 2 walizki i z bólem serca, ale też ekscytacją ruszyliśmy w nietypową podróż poślubną. Trwa ona do dziś. Pełny opis historii mojego wyjazdu znajdziecie tutaj.

Mieliśmy polecić na rok, może dwa. Po roku nadal nie chcieliśmy wracać. Stwierdziliśmy, że jesteśmy gotowi na powiększenie rodziny. Kiedy zostałam mamą świat wywrócił się do góry nogami. Banał prawda? Jednak w moim przypadku była to głębsza zmiana. Zabrzmi to górnolotnie, ale odkryłam swoje powołanie. Chcę dawać wsparcie innym kobietom. Tylko wsparcie i aż wsparciebez niego macierzyństwo może zamienić się w bardzo wyboistą drogę. Sama się o tym przekonałam tracąc pierwszą ciążę oraz po narodzinach córki walcząc z depresją poporodową. Kiedy doszłam do siebie odkryłam, że fascynuje mnie tematyka okołoporodowa. Postanowiłam, że zostanę doulą.

Szkolenie odbyłam w Polsce. Poleciałam do Warszawy z moją wtedy 10 miesięczną córką. W trakcie szkolenia zajmowała się nią moja siostra – mąż nie mógł być wtedy z nami. Chyba nikt z mojego otoczenia nie wiedział kim jest doula. Słowo doula pochodzi z języka greckiego i oznacza kobietę, która służy. We współczesnym świecie doula zapewnia rodzącym opiekę i wsparcie. Kiedyś tę rolę spełniała matka, siostra, ciotki czy inne kobiety z najbliższego kręgu rodzącej. W dobie emigracji czy rodzin nuklearnych rola douli jest tym bardziej ważna. Jest to wykształcona i doświadczona  w swoim macierzyństwie kobieta, zapewniająca ciągłe niemedyczne emocjonalne, informacyjne i fizyczne wsparcie dla matki i rodziny na czas ciąży, porodu i po porodzie. Na Zachodzie towarzystwo douli jest dość popularne. W Polsce doula jako zawód została zarejestrowana w 2015 roku. Coraz więcej kobiet decyduje się na jej  towarzystwo w trakcie porodu.

Kolejnym krokiem który poczyniłam, aby wspierać mamy było założenie bloga www.troskliwa.pl . Prowadzę go wraz z siostrą, która jest studentką V roku psychologii klinicznej. Piszemy o różnych sprawach. O macierzyństwie, o porodzie, o karmieniu piersią, o rozwoju dzieci. Czasem wpleciemy jakiś lifestyle z Islandią w tle.

Chcę, aby inne kobiety potrafiły czerpać z macierzyństwa to co najlepsze. Chcę, aby były szczęśliwymi mamami, które nie boją się prosić o pomoc kiedy jest im potrzebna.

Wychowuję moje dziecko w duchu rodzicielstwa bliskości. Właściwie to nie lubię słowa wychowanie. Jednak w naszym społeczeństwie ciężko jest je zastąpić. Wolę mówić, że wspieram rozwój mojego dziecka.

Dlaczego RB (rodzicielstwo bliskości)? Cenię sobie RB dlatego, że to podejście nie pokazuje jednego dobrego rozwiązania. Nie mówi “musisz robić tak i tak”. Opiera się na filarach, które każda rodzina dopasowuje do swoich potrzeb. Kiedy na świat przyszło moje dziecko byłam w szoku jak zniekształcony obraz malucha jest zakorzeniony w naszej kulturze. Jak wysokie wymagania (niezgodne z ich rozwojem!) stawiamy przed niemowlętami. Niemowlaki nie muszą leżeć w łóżeczkach, nie muszą przesypiać nocy, to normalne że “wiszą” na piersi i wymagają od rodzica 100% uwagi.  Jak mówi Agnieszka Stien “Dzieci ze swojej natury nie zachowują się jak dorośli, choć bardzo często słyszę, że tak się zachowywać powinny. Nie zachowują się idealnie, bo nawet dorośli tego nie potrafią. Rodzicielstwo bliskości to świadomość tych kulturowych zniekształceń i próba uniezależniania się od nich przez lepsze rozumienie tego, jakie dziecięce zachowania naprawdę są adekwatne do wieku. I do czego te zachowania są potrzebne”. Co więcej RB to także świadomość potrzeb rodziców. To duża uważność na zaspokajanie tych potrzeb i dbanie nie tylko o dziecko, ale też o siebie czy swój związek. Dla mnie rodzicielstwo bliskości to ciągłe balansowanie między potrzebami naszej rodziny. Każdy z nas jest tak samo ważny i ma równe prawo do zadbania o siebie. Dzieła to też w drugą stronę. Moje dziecko tak samo jak ja, też może mieć gorszy dzień i może być na mnie wkurzone. Akceptacja  i chęć zrozumienia emocji – szczególnie tych trudnych jest w naszej rodzinie bardzo ważna.

Jestem też zwolenniczką długiego karmienia piersią. Zupełnie tego nie planowałam. Przed porodem nie miałam żadnego pojęcia o karmieniu naturalnym. Wiedza przychodziła z każdą przeczytaną książką i artykułem. Kiedy zdiagnozowano u mnie depresję poporodową powiedziałam, że podejmę leczenie tylko jeśli nie będę musiała zrezygnować z kp. Było to czysto intuicyjne. Wtedy nie miałam jeszcze żadnego pojęcia o zaletach karmienia piersią. Już po wyleczeniu choroby trafiłam na artykuł, który mówił o badaniach przeprowadzonych na grupie matek z depresją. Dzieci chorych mam, które były karmione mlekiem modyfikowanym przejawiały fizjologiczne objawy depresji. Natomiast u tych karmionych piersią występowały prawidłowe wzorce w badaniu EEG. Czyli karmienie naturalne chroniło dzieci przed skutkami choroby mamy. Chyba od wtedy zaczęłam z pasją zgłębiać wiedzę na temat laktacji. Moja córka ma prawie 2 lata i nadal karmie ją piersią. Czuje się z tym komfortowo bo jestem pewna, że daje jej to co najlepsze.

A co robię poza byciem mamą? Czytam książki. Dużo książek. Przynajmniej tak mi się wydaje. W tym momencie mam 47 pozycji na koncie. Do końca roku zamierzam ukończyć 52 książki. Lubię też chodzić na saunę i basen. Pomimo, że nie umiem pływać to na basenie czuje się jak ryba w wodzie. Aktualnie sama próbuję się uczyć pływania. Jak to się skończy? Zobaczymy. Woda jest mi ostatnio dość bliska. Jakiś czas temu zmieniłam pracę. Kilka razy w tygodniu pracuję wieczorami na najstarszym basenie geotermalnym na Islandii. Dzięki temu, że zmieniłam pracę córka nie musi chodzić do żłobka. Mąż pracuje od 7-16, a ja od 17-22.15 w ten sposób na zmianę zajmujemy się naszym dzieckiem.

Nie mogę zapomnieć o mojej kolejnej pasji, którą jest podróżowanie. Jest to związane z moim wykształceniem kierunkowym. Ukończyłam Turystykę i Rekreację, kilka lat pracowałam jako pilot wycieczek. Uwielbiam poznawać nowe miejsca, a Islandia to idealny kraj dla podróżników. Mindfulness i minimalizm to coś co od niedawna zgłębiam i coraz bardziej mnie wciąga.

Jeśli zaciekawiło Was moje podejście do życia i macierzyństwa mam dla Was dobrą wiadomość. Od czasu do czasu na stronie będą pojawiać się moje wpisy. Chcę poruszać sprawy ważne dla mam i przyszłych mam. Chcę pisać o tematach tabu oraz obalać mity. Będę pisać o macierzyństwie na różowo, ale bez lukru. Wszystkie tematy, które poruszę dla Babskiego Blues’a będą poparte moim osobistym doświadczeniem i przeżyciami. Zatem do następnego razu. A już teraz zapraszam do odwiedzenia mojego bloga www.troskliwa.pl

Paulina Kołtan – Janowska – Islandzki slowlife oraz macierzyństwo kompletnie odmieniły moje życie. Odkryłam nowe zainteresowania i pasje. Jestem zwolenniczką długiego karmienia piersią i rodzicielstwa bliskości. Fascynuje mnie tematyka okołoporodowa dlatego zostałam doulą. Mindfulness i minimalizm to moje nowe odkrycia. Od zawsze fascynowały mnie też podróże. Ukończyłam Turystykę i Rekreację, przez kilka lat pracowałam jako pilot wycieczek. Teraz oprowadzam już tylko córkę. Pokazuję jej jaki świat jest piękny i fascynujący.

Chcę dawać kobietom wsparcie. Tylko wsparcie i aż wsparcie – bez niego macierzyństwo może zamienić się w bardzo wyboistą drogę. Pragnę, aby inne kobiety też potrafiły czerpać z macierzyństwa to co najlepsze dlatego stworzyłam bloga www.troskliwa.pl

 

4 thoughts on “PAULINA – MAMA Z ISLANDII

  1. Brzmi ciekawie 🙂 ja z kolei wierzę, że wychowanie dziecka to ciężka, acz konieczna praca, śmieci segreguję ze zgrzytaniem zębów, a o slowlife gdzieś kiedyś słyszałam, ale nie miałam czasu, aby się przyjrzeć bliżej. Niemniej jednak,a może tym bardziej, chętnie zapoznam się z innym punktem widzenia 🙂 czekam na kolejne wpisy i życzę wielu sukcesów w blogowaniu 🙂

  2. Niesamowita historia. Sama pewnie nie odważyłabym się wyemigrować aż tak daleko – a slowlife lubię na krótko, natomiast na co dzień wolę intensywność w moim życiu.

    1. Nie uważam, żeby moje życie było mało intensywne. Mając dziecko – szczególnie szaloną i wymagającą dwulatkę ciężko o brak intensywności. Życie na wsi oczywiście nie jest dla każdego i nie każdy się odnajdzie w takim trybie. Przez slowlife rozumiem luźniejsze podejście do życia, więcej czasu dla rodziny i „niepolski” stosunek do pracy. Taki bez spiny i na luzie. Chodzi mi o takie typowe islandzkie podejście. Jednak jeśli ktoś tego nie doświadczył to ciężko mi to będzie opisać w słowach. Mój brat który od czasu do czasu wpada w odwiedziny i miał okazję kilka dni pracować na szklarni powiedział, że „pracując ma czas na kontemplacje bytu” . A na co dzień to szalenie intensywny człowiek, prowadzący swoją firmę 😉

  3. O kurcze, dokladnie mam tak samo, nigdy nie myslalam, ze wyjade z kraju (mieszkam prawie 20 lat na emigracji). Dzieci – nie powiem, bardzo mgliscie o nich myslalam przed, a okazalo sie, ze wypelnily cale moje zycie i lacznie kilka lat karmienia piersia (czego jestem goraca orendowniczka).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.