Sztuka kochania – poziom Gimnazjum

 

Jest we mnie taka piosenka, która potrafi mnie wyrwać ze snu. I, choć nie zdawałam sobie z tego sprawy, to chyba ona jest mi straszna najbardziej. W pierwszych jej nutach czuję jakby moje serce zamykano w lodówce. Nie. W LODÓWIE – takiej, w której się trzyma tusze dzika, schab środkowy i inne partie ciała różnych zwierząt. Tyle, że u mnie zamiast martwych zwierząt trzymam pustkę. Nie ma tam nic. Czasem wchodzą tam ludzie w białych fartuchach i zabierają zawartość nicości, kawałek po kawałku z laboratoryjną precyzją.

Piosenkę te można różnie śpiewać, i na wesoło i na smutno. Gdybym miała ją do jakiejś przyrównać byłaby to „Victor’s piano Solo” – motyw z gnijącej panny młodej, której postać mocno wpisuje się w opis tego, co we mnie zalega. Innym razem jest to „Pan’s Labyrinth”. W obu przypadkach jest to jakby kołysanka, która ma mnie uspokoić. Jest jednak ryzyko, że melodia ta zabierze mnie w pustą przestrzeń. To bezpieczna przystań, lecz niezwykle smutna. Taki azyl, w którym nadaję się jedynie do tego, aby obserwować latające białe ptaki na tle wieżowców, odbijające się samotnie od lustrzanych okien. Smutny widok.

Poza złością, smutkiem i innymi znanymi mi uczuciami, to jest mi najbliższe i najbardziej wstydliwe. Jest jak nowotwór siedzący głęboko w głowie, którego muszę karmić.

 

Przeklęta zazdrość

 

Gdyby była całkowicie odczuwalna byłby to ból ucha: upierdliwy, bolesny i nikomu niepotrzebny. Nie miałaby twarzy, ale stałaby się liną, która zaciska mi się na szyi. Możemy się z niej śmiać, umniejszać jej znaczenie, ale nie doceniamy jej władzy. To uczucie, które nie polega jedynie na tym, że facet ogląda się za spódniczkami, a dziewczyna odwraca głowę za każdym przystojniakiem w mundurze. To często wypadkowa wielu lęków i okrutnego braku poczucia własnej wartości.

Ktoś, kto jest zazdrosny ma niskie poczucie własnej wartości – usłyszałam ostatnio. Zabrzmiało to trochę jak osąd albo sucha opinia. To oskarżycielskie.

 

Wszystko pod kontrolą

 

Karta Kochanków to VI Wielkich Arkan. W pierwszych słowach mówi o harmonii, opiece jednego nad drugim, niezwykłej synergii i przepływie zgodności, dobrze dobranych proporcjach. Trochę jak Staś i Nel, Jaś i Małgosia, Dziewczyna i Chłopak. Jest w tym jakaś młodzieńcza szczypta zakochania, wierności i poczucia, że się będzie razem do końca świata. I byłoby to wszystko nadrzędnym pięknem, znakomitym obrazem związku doskonałego gdyby nie to, że wszystko ma swoje dobre i złe strony. Jedną z kombinacji liczby sześć, jest 1 i 5. 15 to nic innego jak Tarotowy Diabeł. W ten oto sposób harmonia może okazać się dysharmonią, zaufanie chorobliwą zazdrością i kontrolą, a miłość – uzależnieniem emocjonalnym. I niezależnie od tego, czy ktoś ma dobre chęci, czy nie, potrzeba miłości jest ogromna.

 

 

Miłość przeznaczona

 

Nie ma większej zbrodni niż obietnica miłości. Nic bardziej upokarzającego aniżeli odebranie jej później. Nie ma nic bardziej okrutnego niż wystawianie na próbę czyjejś wytrzymałości i fakt, że komuś, komu to robimy odbieramy jednocześnie możliwość reakcji. Sprowadzanie zazdrości do tego, że się podobają nam czyjeś buty i żałujemy, ze nie możemy ich mieć jest wielce niesprawiedliwe. Zazdrość wynika bowiem z obawy przed utratą czegoś, co kochamy. Nie z tego, ze nie mamy czegoś, co ma ktoś inny. To bywa zwykłą zawiścią. Zazdrość to często brak umiejętności pogodzenia się z faktem, że należy pożegnać coś, czym nie zdążyliśmy się nacieszyć.

Ćwiczenie 1

 

Jak więc mam wytłumaczyć mojemu moją zazdrość? Że boje się, że mi go ktoś odbierze? Albo, że znajdzie kogoś lepszego, kto jest zabawniejszy, lepiej całuje, albo po prostu pójdzie gdzie indziej, aby doświadczać? Cóż mam powiedzieć? Tak, faktycznie moje poczucie wartości jest niskie, bo od dorastałam w poczuciu, że jedyne, na co zasługuję to kara. Nie znam uczucia, że coś jest dla mnie, coś zostało mi dane i, że na coś zasługuję. Myślisz, że Wszechświat głowi się nad tym, jak sprawić, że się uśmiechnę? Sądzisz, że łamie mu serce widok mojej niewiary i odrzucenia myśli, że szczęście może należeć również do mnie?

 

Nie wydaje mi się

 

Żyjemy przecież po to, aby doświadczać nieustannie, każdego dnia. Jakimi słowami zatem prosić, aby przestało mi towarzyszyć uczucie potępienia i tego, że na nic dobrego nie zasługuję? Sądzisz kochanie, że nie mam dosyć? Wierz mi, wiele bym dała, aby móc pojąć i przyjąć tę radość i piękno w Twoich oczach. Fakt, że nadal tu jestem, że piszę, że nie uciekam świadczy o tym, jak bardzo chcę się wyrwać demonom przeszłości. Mogłabym nawet jednocześnie rozerwać sukienkę i skórę skacząc przez mur dzielący dzisiaj od wczoraj. Nie złość się na mnie, że nie mniemam o sobie jak o gwieździe, którą według Ciebie jestem. Tylko dla Twoich słów podejmuję kolejną próbę, aby się na ten mur dostać i za którymś razem go przeskoczę, chociaż jeszcze nawet nie nauczyłam się wierzyć w to, że to uczynię. Tak, pragnę miłości i nie chcę mroku. Pragnę światła i poczucia, że jestem bezpieczna i mogę być spokojna.

 

Mów, kiedy nie kochasz

 

Nigdy, przenigdy nikt nie powiedział mi: „wynoś się stąd, nie chcemy Cię tu”. Być może te słowa by mnie wyzwoliły, pozwoliły odejść, ukryć się na lata gdzieś wysoko w górach skalistych, aby potem zejść boso na ziemię i z otwartym sercem wierzyć, że skoro „gdzieś mnie nie chcą”, to być może „gdzieś mnie chcą”! To takie proste. Ktoś mówi: „Nie kocham Cię” więc już wiesz, że czas odejść. Ale, gdy ktoś Cię przytrzymuje obok jako coś, czego nie należy odrzucać, albo lepiej – wyrzucać i trzyma cię obok jak obciachowy talizman – nigdy nie znajdziesz szansy na szczęście.

Ile więc trzeba wiary w miłość, żeby być tym obciachowym talizmanem i uciec z miejsc, w których Cię nie cenią, na własne żądanie? Nie wiesz, ile razy odkręcałam się sprawdzić, czy oby nikt za mną nie biegnie. Przebiegłam wszystkimi ulicami, którymi kiedyś chodziłam i wspominałam czasy, kiedy idąc nimi wierzyłam, że kiedyś dowiem się, jak mnie kochają Ci, którzy na co dzień mnie ranili. Te ulice, je też straciłam. Pozostały puste i co jakiś czas przelatuje tuman kurzu. Nie ma już tamtych ulic. Przyszedł więc moment, w którym dostrzegłam, że nie mam dokąd wracać. Chowając się przed pustką tych ulic weszłam przez uchylone okno do jednego z domów. Okazało się to być czyimś sercem i to miejsce również musiałam opuścić. I tak wiele razy.

Trzymam się więc Twoich oczu jak latarni morskiej nie mogąc Ci opowiedzieć jak bardzo boję się, gdy patrzysz w inną stronę, bo boję się, że komuś innemu wysyłasz taki sam płomień nadziei. Boję się, że możesz beze mnie zasnąć i, że skoro zaopiekowałeś się takim psiakiem jak ja, to nabierzesz ochotę na kolejnego psiaka. Wiesz, jakie to uczucie nie móc powiedzieć Tobie, jak naprawdę Cię kocham? Boję się bowiem, że pomyślisz, że nie widzę poza Tobą świata. Wiesz, jakie to trudne nie móc powiedzieć Ci o tym, jak strasznie się boję?

Gdy nie jesteś przy mnie wszystko we mnie krzyczy. Boję się, ze wejdę znowu na tę ulicę naszą wspólną, a ona będzie już pusta. A Ja się nigdy nie dowiem, kiedy to się stało, bo nie będziesz chciał mnie zranić, więc oszczędzisz mi słów: „Nie kocham Cię już”. Obiecałam sobie być czujna i tak bardzo chcę być dobrym żołnierzem.

 

Pobite gary”

 

Przegapić fakt, że ktoś Cię nie kocha to jak być skopanym przez Wszechświat na oczach wszystkich, którzy ostrzegali mnie, że miłość nie istnieje. Słyszeć chichot z tego powodu, że moje serce jest wielką lodówą, do której wszyscy boją się wejść. I wstyd z tego powodu, że uwierzyłam, że tak nie jest. To tak, jakbym myślała, że jestem pięknym pegazem lub jednorożcem, a okazałoby się, że jestem małym kucykiem.

Mówisz, że nie wierzę w siebie? Wiedz, że gdybym nie wierzyła nie byłoby mnie już na tym świecie. Fakt, że niemal codziennie prowadzę walkę z przeszłością musi świadczyć o dużej wierze w siebie. Robię to już od wielu lat. Jakbym dochodziła do siebie po ciężkim wypadku samochodowym: uczę się na nowo mówić, chodzić, a gdy osiągam jakiś sukces przypomina mi się wielki huk, pisk opon i długa męczarnia, jaką przeszłam. Wtedy pojawiają się znowu wątpliwości, czy mi się uda. Patrzę jednak na opiekujących się mną lekarzy i myślę, że oni wierzą, że wyjdę z tego. I znowu próbuję, bo są moją ostatnią nadzieją. Takim samym lekarstwem są dla mnie Twoje oczy i miłość z nich bijąca. Kiedy więc przestaniesz na mnie patrzeć w ten sposób i mi o tym nie powiesz, to tak jakbyś stracił nadzieję, że z tego wyjdę. Wówczas i ja ją stracę.

 

Nie rób scen

 

Z zazdrością swoją nie zrobię nic. Nie urządzę Ci awantur, nie będę robiła wymówek. Pewnie zamilknę z obawy, że gdy opowiem Ci o swoim strachu i zazdrości wypowiesz coś w stylu: „powinnaś mi zaufać i mieć większe poczucie własnej wartości”. To tak, jakbyś kazał mi nagle wstać z wózka inwalidzkiego i biec tylko dlatego, że widziałeś mnie, gdy na szpitalnym korytarzu szłam przy ścianie.

Czy jestem zazdrosna? Tak. Jednak nigdy nie chciałam zniszczyć wszelkich pokus, które są na świecie, a dla których mógłbyś mnie porzucić. Nie jestem zazdrosna o kogoś innego, o coś innego. Jestem zazdrosna o Ciebie. To głupi lęk przed kolejną utratą.

Wiem, wiem, być może powiesz, że to wszystko jest samospełniającą się przepowiednią i wystarczy być dobrej myśli. Że nie należy zakładać, że stanie się coś złego zwłaszcza, że nie ma ku temu podstaw. Jednak przez całe moje życie nigdy, cholera, nie widziałam podstaw. Ślepo wierzyłam, że wystarczy kochać, wspierać i być. Moi rodzice byli wzruszeni, gdy odchodziłam z domu. Nie mogłam jednak zrozumieć dlaczego, skoro przecież nigdy wcześniej mnie tam nie chcieli. To trudne uczucie wracać do domu, gdzie jest się największym wrogiem. Mówili mi nieprawdę przez lata. Miałam zacerowane skarpetki i czystą pościel. Chodziłam najedzona, ale padałam z głodu jeżeli chodzi o miłość. W zamian byłam krytykowana, poniżana, policzkowana i nic, co było dla mnie ważne nie liczyło się dla nich. Żadne moje uczucia.

 

Perfekcyjna Pani życia

 

Uznałam, że jeżeli będę perfekcyjna w każdej dziedzinie to nikt mnie nie porzuci. Bolało mnie każde porównanie, każdy zachwyt nawet nad idealnym pianistą. Dlaczego? Bo wiedziałam, że nie mam szans się nim stać. Nie znosiłam zachwytów nad innymi, bo przecież wszystkimi być nie mogłam. To był absurd. To była nieprawda. Wystarczy przecież, abym była prawdziwa. Do teraz jednak często słyszę pisk w uszach gdy pojawia się zazdrość. Ona wynika z bezradności i z ciągłego uczucia, że coś mi się znowu wymyka z rąk. To uczucie nie dotyczy tylko związków. Podobnie się dzieje, gdy słyszę od przyjaciół zachwyty nad kimś, kto robi coś, co teoretycznie też bym potrafiła. Zazdrość to lęk, a nie urojona zabawa w kotka i myszkę. Ona wpędza w obłęd i obsesyjne, błędne koło, w którym wciąż słychać powtarzające się okrzyki przypominające kody z dzieciństwa, niczym wrzeszczące ptaki w „Igrzyskach śmierci”.

 

Wyluzuj”, mówią

 

Nie wiem, czy zazdrości da się pozbyć. Nie zadziałały na mnie dotąd zaklęcia, terapie i słowa otuchy mówiące o tym jak jestem wspaniała, wyjątkowa i jak wiele znaczę. Nie powoduje ona też u mnie złości, a jedynie smutek, bo niekiedy czuję się jej zakładnikiem.

 

Nie myl miłości z zakochaniem

 

W karcie Kochanków wolę jednak widzieć wspomnianą harmonię oraz to, że miłość to nie emocje i wysokie dźwięki. Miłość może być jednością i synergią. Ja się boję tu – Ty się boisz tam. Ty się nie boisz tutaj, a ja tam. W ten sposób można chronić samego siebie i również drugiej osobie pozwolić na odczuwanie spokoju. A w poczuciu bezpieczeństwa wystarczy mi to, że nie powstają nowe lęki. Pierwszy raz w życiu, autentycznie, pierwszy raz w życiu poczułam się kochana dopiero wtedy, gdy po długiej przeprawie w końcu pokochałam siebie taką, jaką jestem – czasem roztrzepaną, nieumiejącą zrobić ładnego warkocza, daleką od ideału, jedyną w swoim rodzaju, taką, która klnie, nieznającą na pamięć tablicy Mendelejewa, gubiącą wątek i zapominającą o wszystkim, tylko nie o kluczach. Poczułam się kochaną dopiero wtedy, kiedy doświadczyłam, na jak niewiele rzeczy mam wpływ i, że wszyscy kochać mnie nie będą. Fakt, wolałabym dorastać w poczuciu, że jestem kochana i akceptowana. Nie udało to się moim rodzicom. Nie, to nie jest tak, że obwiniam ich za wszystko i uważam, że byli złymi rodzicami. Po prostu nie byli gotowi na takie dziecko jak ja i nie ze wszystkimi było i będzie mi po drodze w życiu.

 

Palec do budki”

 

Kiedy w swoim życiu zostałam sama, przygarnęłam siebie jak zmokniętego psiaczka. Zaczęłam dbać o Polę, o jej dłonie, i o uda, na których wciąż widniały ślady po siniakach. Spojrzałam na Polę i pomyślałam, że ona tyle czasu się obijała po różnych domach i w każdym z nich chciała podskakiwać pod sufit, aby zostać zauważona. Chciała być idealna, znakomita, perfekcyjna, niezastąpiona. Patrzyłam na to zawiedzione dziewczę i myślałam: „jak to możliwe, że ona zawsze skupiała się na innych, a nigdy na sobie?” Przygarnęłam więc tą zmęczoną istotkę, podarowałam jej spokój i odsunęłam od innych. Dałam jej czas na odzyskanie siły i, aby wszystkie rany powierzchownie się zagoiły. Podałam jej lekarstwo i pozwoliłam jej otworzyć serce i mówić głośno o tym, co ją boli a co raduje. Pozwoliłam jej postępować zgodnie z tym, co czuje. Zostawiła wszystko za sobą i powoli uczyła się ufać, że kara się zakończyła, bo nastąpiło odpuszczenie.

 

Ale to nie tak, że ktoś jej odpuścił – SAMA SOBIE ODPUŚCIŁA. Nie pragnęła już kochać za wszelką cenę i do upadłego

 

Dla odmiany pozwoliła się kochać innym. Przyśnił jej się kiedyś sen, że była na sali pełnej ludzi. Krzesła były rozstawione pod ścianą i Pola siedziała pomiędzy innymi ludźmi. W pewnym momencie podszedł kelner z tacą, a na niej, zamiast szampana były diament. Podsunął i tacę i czekał aż weźmie. Pola ucieszyła się bardzo, ale odruchowo zadała pytanie. Które wszyscy znamy. Brzmiało ono: „To dla mnie?”.

 

Are You joking?

 

Na Sali zapanowała cisza, a siedząca obok kobieta spokojnie powiedziała do niej: „Jesteś taka duża, a wciąż taka mała”. Zasmuciło to Polę, bo już nie była mała. Nie chciała już być tą małą Polą. Nie musiała przecież już słuchać kogoś, kto jej wmawiał, że coś jej się nie należy. Nudził ją już ten głos, bo ileż można? Nie chciała być już małą dziewczynką. Zechciała w końcu odzyskać jej życie, bo (litości!) ileż można?

PS: Diament wzięłam.

 Pola Jezierska – „Pisze się, aby utrzymać ranę otwartą”
Tomasz Mann

Piszę, aby rany posypać słowami. Niech sączy się z nich tak długo się, aż zabraknie słów.

Poznanie pomnaża cierpienie”, ale chęć poznania jest większa od strachu.
Piszę aby zrozumieć – nie po to aby tłumaczyć.

Widzę, słyszę, czuję, myślę i na przemian boję się, aby znów być odważną.

Piszę, bajam i rozmyślam.

Melomanka, marzycielka, poszukiwaczka i stara dusza.

Nie polonistka, nie filolog, nie filozof.

Znowu naprzemiennie: Posiadaczka niespożytej energii miłości do ludzi i Wszechświata, aby zaraz potem wszystkiego nie znosić i złorzeczyć.

Dwubiegunowa. Wzrost: średni.

Wiek: słuszny

Oczy: szaro-niebiesko-zielone
Usposobienie: brak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.